Upiekłam
grzeszne ciasto czekoladowe . To był baaardzo dobry pomysł. Zwłaszcza, gdy chwilę później
otworzyłam pralkę i .... okazało się, że
kolorem tego lata będzie tak zwany
brudny róż. Jeśli jeszcze o tym nie słyszeliście, Panie i Panowie, to ja właśnie, delektując się czekoladową przyjemnością, ogłaszam
taki trend :) Ale dziś nie kolorach lata ani nawet o czekoladzie. Dziś
o podróżach!
Świat poprzecinany
siatką połączeń lotniczych bardzo się skurczył. Mogę zjeść
śniadanie w Warszawie, po południu rozkoszować się
cappuccino w Rzymie, a potem spędzić szalony
wieczór w Londynie. Oczywiście to jedynie mój przykład, bo przecież dobrze wiemy, że
dystanse między poszczególnymi punktami na mapie mogą być
jeszcze większe. Można przecież
przemierzyć kontynenty! I wszystko to w ciągu
jednego dnia. Ta
możliwość zachwyca mnie co najmniej tak, jak każdorazowy widok
samolotu, który
wzbija się w powietrze. Kocham oglądać samoloty, które startują i te, które przybywają do celu. Mimo że tłumaczono mi
wiele razy, na jakiej
zasadzie taki ciężki stalowy ptak naszpikowany elektroniką
szybuje w przestworzach, chyba jednak... wolę tego
nie rozumieć ;) Po pierwsze, nigdy nie byłam dobra z fizyki, a po drugie, uważam, że czasem
dobrze jest się tak po prostu,
po dziecinnemu niemal, czymś
zachwycić. Tym sposobem możemy zatrzymać trochę
magii w codzienności :)
Podróżujemy, bo mamy taką
możliwość, bo nasza planeta jest
piękna i różnorodna, bo jesteśmy
ciekawi i otwarci (w większości ;)...) na to, co
nowe i inne. Podróżujemy, bo chcemy zobaczyć
niesamowite miejsca,
poznawać ludzi, wspinać się,
żeglować, nurkować,
przemierzać pustynie, robić zdjęcia,
liczyć gwiazdy... Podróżujemy, bo tego, co
zobaczymy i skosztujemy nikt nam
nie odbierze. Podróżujemy również, bo szukamy...
Szukamy siebie, swojego
miejsca na Ziemi,
odpowiedzi na nurtujące nas pytania i życiowe rozterki. Powodów jest
mnóstwo, ale chciałam napisać o tych ostatnich. Poszukiwania,
pytania i rozterki...
Jakiś czas temu widziałam
piękne zdjęcie z egzotycznego miejsca, a pod zdjęciem podpis w stylu "
gdy coś cię gryzie, kiedy masz wątpliwości -
podróżuj!". I zaczęłam się nad tym zastanawiać. Myślałam o sobie i o ludziach, których znam.
Dlaczego z takim upodobaniem włóczymy się
po świecie? Mam znajomych, którzy z wyjazdów uczynili swój
sposób na życie. Odwiedzają kolejne państwa, wracają, przepakowują się i znów gdzieś fruną. Niektórzy z nich
po prostu tak mają, świat
pociąga ich do tego stopnia, że
nie mogą przestać się przemieszczać.
Cała planeta staje się dla nich
domem. Inni wyjeżdżają, bo w jakiś sposób
boją się osiąść w jednym miejscu,
przeraża ich wizja codziennego życia, które z kontraście z
widokami w podróży, wydaje się straszliwie
monotonne, jawi się jako rodzaj kuli u nogi, nieznośny
ciężar... Są też ludzie, którzy w podróżach
szukają siebie, swojego
prawdziwego ja i odpowiedzi na targające nimi wątpliwości i emocje. Niektórym
udało się odnaleźć to, czego szukali. Inni wciąż
przemierzają świat,
czas płynie, a
odpowiedź jednak do nich
nie przychodzi. Dlaczego...?
Zastanawiałam się nad moim żywotem i nad życiem
mojej Babci (tej od najlepszej na świecie
szarlotki). Do tej pory udało mi się odwiedzić kilka
pięknych miejsc na świecie, oczywiście to tylko
ułamek z mojej
listy marzeń, ale i tak
sporo w porównaniu do Babci, która
nigdy nie opuściła rodzinnego kraju. I zawsze, kiedy się spotykamy, powtarza mi, że
może już wystarczy tych wojaży... A mnie naturalnie
wciąż mało! Kiedy jednak obiektywnie i
uczciwie spoglądam na nas obie, zastanawiam się,
ile jest prawdy w stwierdzeniu, że
podróże kształcą, że podróżując można
łatwiej znaleźć rozwiązania, ba, nawet doznać swego rodzaju
olśnienia... I okazuje się, że z poszukiwaniem
odpowiedzi i sensu życia
w podróżach jest trochę tak, jak z
poszukiwaniem szczęścia, kiedy tak naprawdę
nosimy je w sobie. Szczęście to wybory, budowanie,
skupienie na celu, ale trudno skupić się na celu, kiedy wędrujemy
tu i tam... Poszperałam trochę i okazało się, że niektórzy wielcy ludzie, jak na przykład
Kant, mieli przez całe życie
ten sam widok z okna. Wielki filozof
nigdy nie opuścił rodzinnego Królewca, a przecież jego osiągnięcia są
niepodważalne... Myślę, że w obecnych czasach mamy do czynienia z
modą na podróżowanie jako
sposób na większość życiowych problemów i niezrealizowane marzenia. Przyznaję,
bardzo lubię książkę "Jedz, módl się i kochaj", której autorka tak właśnie postąpiła. Radość życia w
Wiecznym Mieście, duchowe poszukiwania w
Indiach i przygody na egzotycznej wyspie
Bali. Efekt? Narodziny
zupełnie nowej osoby, nowa
jakość życia i nowa
miłość. Książka szybko stała się bestsellerem i
inspiracją do zakupu wielu biletów lotniczych.
Jednak jak wyglądałby dziś świat, gdyby wszyscy bez wyjątku
uwierzyli, że szczęście i spełnienie można znaleźć
jedynie odwiedzając różne miejsca na Ziemi? Patrzę na siebie i na Babcię. I jak myślicie, która z nas ma w sobie więcej
spokoju i życiowej
mądrości? I to
nie jest wcale kwestia wieku, tylko
pewnej odwagi. Odwagi, żeby
wybrać,
zdecydować, powiedzieć:
tu zostaję, realizuję moje plany,
buduję mój świat. Będzie lepiej lub gorzej, ale
wybieram moje TU.
Lubię wracać do tekstów, które wcześniej mi się
spodobały. I przypomniał mi się właśnie jeden artykuł*,
bardzo w temacie. Autorka pisze właśnie o tym, jak
złudne są poszukiwania szczęścia i
wspanialszej rzeczywistości gdzieś
TAM, Przywołuje
słowa Seneki, który radził ludziom, żeby raczej
odmieniali duszę, a nie powietrze... Twierdził też, że nasze
nadzieje, iż podróż rozpocznie u nas nowy rozdział, są
bardzo iluzoryczne, bo przecież za
każdym razem zabieramy w drogę
siebie (tych) samych. Najbardziej jednak zapamiętałam zabawny i ironiczny początek tego tekstu, kilka słów o Beacie Pawlikowskiej, która na okładkach swoich licznych książek pojawia się w
hinduskich strojach,
"...żebyśmy nie myśleli, że życiową mądrość odnalazła w Przasnyszu.". Dla mnie
bomba :)
Tanie linie lotnicze i wszyscy inni, zarabiający na podróżach na pewno będą trzymać się
teorii, że częste wyjazdy mogą w
cudowny sposób odmienić nasze życie, ale ja
powoli odkrywam, że można zyskać mnóstwo życiowej
mądrości i spokoju patrząc sobie z okna w
powiecie bielskim na tę samą od lat
jabłoń... A potem piec
najlepszą na świecie
szarlotkę :)
Chorizo z ciecierzycą i papryką
300 g chorizo, pokrojonego w półplasterki około 1/2 cm grubości
400 g ciecierzycy, ugotowanej lub z puszki, odsączonej
2 papryki (czerwona i zielona/żółta) pokrojone w cienkie paski
1 cebula, pokrojona w cienkie półplasterki
4 łodygi selera naciowego, pokrojone w plasterki
2 ząbki czosnku, pokrojone w cienkie plasterki
1 łyżka oliwy
1 płaska łyżeczka słodkiej papryki
60 ml białego wytrawnego wina
80 ml wody
sól, pieprz
Na patelni delikatnie rozgrzewamy oliwę i przyrumieniamy cebulę, czosnek i chorizo. Dodajemy paseczki papryki, seler, ciecierzycę i łyżeczkę słodkiej papryki i dusimy na średnim ogniu, mieszając, aż papryka zmięknie. Wlewamy na patelnię wino i wodę i gotujemy, mieszając, aż płyn zredukuje się do połowy. Doprawiamy do smaku. Podajemy ciepłe. Jeszcze bardziej mi smakowało odgrzane kolejnego dnia. To przepis na 3-4 porcje.
* Wysokie Obcasy Extra, 1/2015, "Siadaj!", Natalia Waloch-Matlakiewicz.