-->

cover

czwartek, 30 kwietnia 2020

Kiedy rzeczy wielkie wymykają się spod kontroli...

... skup się na malutkich rzeczach, które kochasz.

Skłamałabym, że obyło się bez marudzenia, że nie żal było wymarzonych wakacji, że łatwo się przystosować do ograniczeń, mikrospacerów i zamaskowanych twarzy na ulicy. Jednak przestałam już odliczać dni domowego "uziemienia".
Mam dach nad głową, ukochana osoba jest blisko, i w przeciwieństwie do wielu innych, nie zostałam pozbawiona pracy, więc uważam się za szczęściarę.
Nie polecieliśmy w słoneczne strony, ale za to drzewko pomarańczowe, które dostałam dwa lata temu pierwszy raz zakwitło (zapach kwiatu pomarańczy... Uwielbiam!), a teraz czekam na jedną jedyną minipomarańczę, która każdego dnia jest odrobinę większa. Daję głowę, że przy zwykłym, zabieganym trybie życia (tym sprzed wirusa), mogłabym ją przegapić.
Tymczasem teraz mogę codziennie doglądać drzewka, mam czas na słuchanie całej muzyki świata i czas na picie herbaty, której różnorodne zapasy od dawna czekały w kredensie na tzw. dobry moment.




Mam też czas na książki. Tak samo jak zapach pomarańczy, niesamowicie raduje mnie za każdym razem zapach nowych książek, których dotarło do mnie całkiem sporo. Poluję też zawsze w internetach na okazje i jednakowo chętnie kupuję książki używane, których również kilka mi przybyło. Dziś chciałam Wam opowiedzieć o książce, która na mojej półce zamieszkała końcem ubiegłego roku
i tak jak moje herbaciane zapasy, czekała na odpowiednią chwilę.  




To pozycja dla każdego. Jest jak kubek gorącej czekolady w chłodny wieczór i światełko nadziei, kiedy dokoła widzimy tylko ciemność. Kilku znajomych kupiło tę książkę jako prezent dla dzieci, ale potem wracali do księgarni, żeby mieć własny egzemplarz.
"Chłopiec, kret, lis i koń" to książka napisana i fantastycznie zilustrowana przez Charliego Mackesy. Uważam, że jest naprawdę niezwykła, bo rzadko zdarza się coś na miarę "Małego Księcia" albo "Kubusia Puchatka". Ilustracji jest tutaj więcej niż tekstu, ale tekst jest bardzo wymowny, wzrusza i skłania do przemyśleń. Autor książki w kilku słowach wstępu zachęca, aby się z nią zaprzyjaźnić, notować swoje uwagi i czytać na wyrywki, nie tylko tradycyjnie od początku do końca. A konstrukcja książki na to pozwala, składa się ona bowiem z krótkich rozmów chłopca z jego przyjaciółmi. Małemu chłopcu brakuje pewności siebie, ma mnóstwo pytań i nie jest przekonany, czy zasługuje na akceptację i przyjaźń. Kret jest miłośnikiem ciast i ma dużo dobrych rad w zanadrzu. Doświadczony przez życie lis niewiele się odzywa, a koń... Potrafi latać, ale nie robi tego, bo nie chce wzbudzać zazdrości u innych koni. Myślę, że wielu takich chłopców i kretów, lisów i koni dokoła (i nierzadko też w) nas. Bardzo Was zachęcam, żeby sięgnąć po tę książkę i delektować się nią po kawałku.




"- Kiedy wykazałeś się największą odwagą? - zapytał chłopiec.
- Kiedy odważyłem się ujawnić moją słabość. Prośba o pomoc nie równa się rezygnacji - powiedział koń. To odmowa poddania się.

Tak często oczekujemy życzliwości... ale już teraz możesz być życzliwy dla samego siebie - powiedział kret.

Jest wokół tyle piękna, o które powinniśmy się troszczyć.

- Jak myślisz, co jest największą stratą czasu?
- Porównywanie siebie do innych - powiedział kret.

Zastanawiam się, czy jest gdzieś szkoła oduczania...

- Jakie jest twoje ulubione powiedzenie? - zapytał chłopiec
- Jeśli za pierwszym razem coś ci się nie uda, zjedz trochę ciasta.
- Czy to działa?
- Oczywiście, za każdym razem - odpowiedział kret." *

* mój bardzo wolny przekład fragmentów książki. Polskie wydanie jest dostępne już od ubiegłego roku. 




Malutki kret ma wielką siłę perswazji ;) I przekonał mnie, że najwyższa pora na ciasto. Pieczone na Wielkanoc, trochę last minute, ale jednak slow, bo wyrastało w lodówce nocą. Oto drożdżówka de luxe, przygotowana w spokoju i z czułością, piękna i pyszna. Przepis podstawowy od Liski.



Drożdżowa babka de luxe

30 g świeżych drożdży + 1 łyżka cukru + 2 łyżki mąki + 2 łyżki mleka
350 g mąki pszennej
szczypta soli
30 g cukru pudru
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1 jajko
100 g mleka
100 g masła, roztopionego i ostudzonego
skórka otarta z dwóch pomarańczy

Dodatki w zależności od upodobań: konfitury, dżemy, Nutella, roztopiona czekolada z masłem, do posypania - posiekane orzechy laskowe lub włoskie, pistacje, płatki migdałowe itp. Lukier - może być zwykły, czyli cukier puder i woda, ale w mojej wersji świątecznej do cukru pudru dodałam sok z cytryny i z pomarańczy.

W miseczce łączymy drożdże z mlekiem, cukrem i mąką, mieszamy i odstawiamy na 15-20 minut, aż "ruszą". W dużej misce mieszamy pozostałe składniki i dodajemy drożdże. Cierpliwie wyrabiamy gładkie ciasto, formujemy kulę, wkładamy do natłuszczonej miski, przykrywamy folią spożywczą i wkładamy do lodówki, aby wyrosło przez noc. Rano wyjmujemy ciasto z lodówki, odgazowujemy i dzielmy ciasto na pół (można oczywiście upiec jedną duuuużą babkę). Rozwałkowujemy ciasto na jakieś 4 mm (albo nieco więcej, żeby łatwiej było je zwinąć).
Dwie średnie (lub jedną dużą) keksówkę wykładamy papierem do pieczenia. Rozwałkowane ciasto smarujemy czymś pysznym wedle własnych upodobań. U mnie była pod ręką konfitura śliwkowa i dżem morelowy. Przed zrolowaniem posypałam jeszcze całość mielonymi migdałami. Kolejny krok to ostrożne zrolowanie ciasta i przecięcie rulonu wzdłuż na połowę. Później zaplatamy te dwie połówki (kto jeszcze nie próbował, proponuję zerknąć tu, 04:49 ), nie musi być idealnie (co widać na moim przykładzie...). Zaplecione drożdżówki ostrożnie przekładamy do foremek i odstawiamy na godzinę, żeby wyrosły. Później nagrzewamy piekarnik do 180 stopni. Drożdżówki smarujemy lekko ubitym jajkiem wymieszanym z łyżką wody i pieczemy 35-40 minut, jeśli będą się za szybko rumienić, trzeba je przykryć folią aluminiową.
Po wyjęciu z piekarnika, pozwalamy drożdżówkom trochę przestygnąć, a potem wedle upodobań, szczodrze polewamy lukrem i posypujemy posiekanymi orzechami lub płatkami migdałowymi. Niby nic, ale wyglądał jak z najlepszej cukierni, a jak smakowały... Dobrze, że mieliśmy dwie!

Dodatki do mojej drożdżówki, jakkolwiek świetnie dobrane, były dziełem przypadku, bo po prostu przejrzałam kuchenne szuflady i użyłam tego, co akurat było. Paradoksalnie (wirus...) najtrudniejszymi składnikami do zdobycia były... drożdże i mąka!
O nocnym wyrastaniu drożdżówki napisałam kiedyś tu i z moich doświadczeń wynika, że takie ciacho jest o niebo lepsze, ale jeśli nie macie czasu, tradycyjna metoda też się sprawdzi.
Nie jest to najłatwiejsze ciasto do wyrabiania, bo ogromnie się klei do rąk, ale polecam delikatne posmarowanie dłoni oliwą, bardzo pomaga :)








Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...