-->

cover

poniedziałek, 26 października 2020

Mam życzenie...

Dziś są moje urodziny. Zawsze z niecierpliwością, trochę po dziecinnemu czekam na ten dzień, żeby sobie zwyczajnie poświętować. Jednak w tym roku wszystko wygląda inaczej. Dzisiaj w Glasgow o 18:00 zbiorą się przeciwnicy haniebnego orzeczenia Trybunału, już tylko w teorii Konstytucyjnego, z 22 października. Ci ludzie, kobiety i mężczyźni, pojawią się na George Square z parasolkami, transparentami i charakterystycznym elementem kobiecego strajku - metalowymi wieszakami. Będą przemowy, będzie skandowanie różnych haseł i palenie symbolicznych świec.

W ostatnią sobotę ja również przyłączyłam się do podobnego protestu organizowanego przed konsulatem RP w Edynburgu, bo jako Polka i kobieta, nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zostać w domu. Było nas dużo, kobiety, mężczyźni, a nawet rodziny z dziećmi. Wszyscy, którym dobro Polek leży na sercu. Były naturalnie transparenty, okrzyki i wieszaki... Najbardziej jednak wzruszające było dla mnie słuchanie pojedynczych osób, które mówiły o swoich odczuciach wobec obecnej sytuacji i powodach, dla których zdecydowały się dołączyć do tego protestu.

Wypowiadała się m.in. mama dwóch małych dziewczynek, która ze smutkiem przyznała, że pomimo planowanego powrotu do Polski, w świetle bieżących wydarzeń zdecydowali się z mężem na pozostanie w Wielkiej Brytanii, w trosce o przyszłość i bezpieczeństwo córek. Ważne było dla mnie również wystąpienie studentki z Meksyku, która mówiła o dramatycznych realiach życia meksykańskich kobiet i problemach, z którymi się borykają, również dotyczących aborcji. Pojawiła się też francuska fotografka, która powiedziała po prostu: "Jesteśmy z wami, wesprzemy wasze dążenia, bo jako kobiety powinnyśmy być razem i jestem pewna, że kiedy przyjdzie czas, wy również będziecie po naszej stronie".

Moja obecność na proteście, oprócz oczywistego powodu, miała również na celu fotografowanie wydarzenia. Momentami było mi cholernie ciężko, bo wiadomo, maska na twarzy, a do tego zaparowany wizjer, bo nie mogłam powstrzymać łez wzruszenia, słuchając tych wszystkich historii, a przede wszystkim patrząc na twarze ludzi, którzy tam przybyli. Twarze, na których malowała się ogromna troska, ale również bunt i cholerny gniew... Jestem również poruszona i bardzo, bardzo wdzięczna lokalnej społeczności LGBT+. Dziękuję Wam z całego serca, za Wasze zaangażowanie i wsparcie. Dziękuję, że stoicie murem za kobietami kraju, który Was sklasyfikował jako ideologię i stygmatyzuje na każdym kroku. Teraz pokazujecie, kim jesteście i co jest dla Was ważne. Cieszę się, że niektórych z Was mogę nazwać przyjaciółmi. Ja będę stała za Wami i wiem, że Wy będziecie stali za mną. To się chyba nazywa miłość bliźniego, czy jakoś tak...?

Podobnie jak wiele innych kobiet, miałam nadzieję, że Czarny Protest z 2016 roku zapewnił nam względny spokój. Czas pokazał, że się myliłyśmy. To, co zaczęło się dziać w Warszawie wieczorem 22 października, przeszło moje najśmielsze oczekiwania i do północy oglądałam transmisję z ulic stolicy. Następnego dnia dołączyły inne miasta, duże i małe. Protest trwa. Ulicami płynie morze ludzkich głów, ulicami płynie również gniew. Flagi, marsze, świece i znicze. Patrzę na moje Bielsko, na Poznań, na Kraków. Na bramę katedry w jednym z miast, zasnutą wieszakami jak gęstą srebrną pajęczyną...

Zbyt dużo się wydarzyło. Z ludźmi można osiągnąć wiele, można zbudować wszystko, ale trzeba ich szanować. Trzeba się starać zrozumieć ich potrzeby i troski. Trzeba uszanować, że mamy różne systemy wartości. Tymczasem w Polsce, dziwnym zbiegiem okoliczności, najwyższe stanowiska w kraju piastują pazerni i niekompetentni ludzie dobrani wedle klucza znanego chyba tylko Carowi Jarosławowi Nikczemnemu, któremu chyba wszyscy potulnie raportują do podnóża tronu (pamiętacie "Zapomnianego diabła" z genialnym Gajosem...?). Car Jarosław ma plan na Polskę bez uwzględnienia dobra jej obywateli. On już kiedyś zapowiedział, że doprowadzi do tego, że kobiety będą musiały rodzić, nawet ciężko chore dzieci, które następnie zostaną ochrzczone. Wygląda, że ponura przepowiednia właśnie zaczyna się wypełniać. Kaczyński ochoczo się również przyczynia do sojuszu tronu z ołtarzem, ignorując fakt, że wciąż nie jesteśmy państwem wyznaniowym i próbując zarządzać naszymi sumieniami. To się nie uda. 

Cierpienie kobiet w Polsce uszlachetnia tylko rządzących i episkopat. Matkom niepełnosprawnych dzieci nie zapewnia się należytej pomocy i opieki. Trwa zażarta walka o płody, podczas kiedy ci, którzy już są na tym świecie, są przez państwo pozostawieni sami sobie (przeczytaj historię pani Izabelli i pani Moniki - a to są jedynie krople w morzu i tak bardzo bolą...). Nie można od nikogo żądać heroizmu. Nie wolno skazywać ludzi na cierpienie, nie można nakładać na nich ciężaru ponad siły. Są sprawy, o których można jedynie decydować w ciszy własnego sumienia i żadne prawo tego nie zmieni. Wyrok Trybunału, mający na celu "obronę życia", w obecnym brzmieniu osiągnie odwrotny skutek, spotęguje liczbę aborcji dokonywanych w podziemiu i zagranicznych wyjazdów na zabiegi. Bardzo trudno będzie odbudować zaufanie Polek do instytucji państwa. 

Poszłam na protest w 2016. Poszłam w ostatnią sobotę. Dołączę do kolejnych. Dla siebie, dla mojej siostry, dla moich kuzynek, przyjaciółek, dla milionów Polek, których nigdy nie spotkam. Bo to jest gra o wszystko. Chodzi o bycie człowiekiem, o to, że władza przekroczyła kolejną granicę.

A teraz moje małe - wielkie urodzinowe życzenie. Pomyśl o tym. Przemyśl wszystko dokładnie. Nie osądzaj własną miarą, nie patrz jedynie na swój światopogląd. Nie proszę Cię o skandowanie haseł w środku miasta (choć tym razem, to może być potrzebne). Proszę Cię o bycie człowiekiem, o tolerancję i uszanowanie faktu, że nie wszyscy myślą tak samo jak Ty. Proszę o zrozumienie, że wolność wyboru nie powoduje, że musisz go dokonać - jednak ta wolność MUSI być zagwarantowana każdej kobiecie. Bo bez kobiety nie narodzi się świat. 




Gotowałam ostatnio dużo i obficie. Na przekór paskudnej pogodzie, na przekór złości i rozczarowaniu. Gotowałam, żeby wrócić do siebie i znaleźć spokój. Podzielę się dziś z Wami dwoma przepisami, które moim zdaniem doskonale wpasowują się w czas jesiennej pełni i strefę comfort food. Bez mięsa dziś, bo sezonowe warzywa są wspaniałe i mięsiwo niepotrzebne. Inspiracją makaronową był dla mnie przepis Claudii Roden na Pastę alla Siracusana, a dyniowe curry jest moim autorskim wynalazkiem. Makaron można przyrządzić w wersji wegańskiej, jeśli pominiemy anchois i parmezan (ja uwielbiam, więc się ich trzymam!), a curry jest stuprocentowo wegańskie. I przepyszne. Wybaczcie, nie będzie żadnej curry fotki - nie ostała się ani odrobina! A teraz już zapraszam Was do mojej jesiennej kuchni. 




Penne z grillowanym bakłażanem i papryką

1 duży bakłażan, pokrojony na spore kawałki
3 papryki, czerwone i żółte, pokrojone na spore kawałki
oliwa z oliwek
6-8 filecików anchois
2 ząbki czosnku, pokrojone w cienkie plasterki
1 i 1/2 puszki pokrojonych pomidorów
250 g  makaronu penne
duża garść czarnych oliwek grubo posiekanych
1 łyżka kaparów
sól, pieprz
parmezan

Zaczynamy od przygotowania warzyw. Rozgrzewamy piekarnik z opcją grilla / górnej grzałki. Na blasze układamy kawałki bakłażana, polewamy delikatnie oliwą i pieczemy, aż będą miękkie i złotawe. Odkładamy na ręcznik papierowy, żeby się pozbyć nadmiaru tłuszczu. Tak samo postępujemy z papryką. Polecam Wam upieczenie większej ilości warzyw, można je potem trzymać w pudełku w lodówce i wykorzystywać na sto sposobów. Zwykle grilluję warzywa wcześniej, nie tuż przed przygotowaniem makaronu. W garnku rozgrzewamy 4 łyżki oliwy i dodajemy czosnek i anchois. Podgrzewamy oliwę delikatnie mieszając, żeby ją zaromatyzować i uważamy, aby nie przypalić czosnku. Potem dodajemy pomidory i odrobinę soli (dodamy jeszcze kapary) i pieprzu i gotujemy kilka minut, aby sos nieco się zredukował. Teraz zaczynamy gotować makaron. Do sosu dodajemy oliwki i kapary, gotujemy 2-3 minuty, a później dokładamy kawałki bakłażana i papryki. Gotujemy jeszcze chwilę, doprawiamy do smaku i łączymy z makaronem. Podajemy z parmezanem. Przepis na 3 porządne porcje. 






Dyniowe curry z fasolką mung

1 spora dynia (1.6kg), obrana, pokrojona na kawałki
1 szklanka fasolki mung (trzeba ją będzie namoczyć i ugotować, o tym poniżej)
2 czerwone cebule, pokrojone w kostkę
4-5 ząbków czosnku, zmiażdżonych
1 papryczka chilli, wypestkowana i posiekana na małe kawałeczki
1 łyżka startego imbiru
1 i 1/2 łyżki garam masala
1 łyżka przyprawy curry
1 łyżeczka gorczycy
1 łyżeczka kuminu
1 łyżeczka kurkumy
2 puszki pomidorów
2 puszki mleka kokosowego
sól
2 pęczki kolendry
sok z cytryny (opcjonalnie)

Fasolkę mung najlepiej jest namoczyć na noc. Następnego dnia opłukać, zalać niewielką ilością wody (tak, aby nieco przykrywała fasolkę) i doprowadzić do wrzenia, a potem gotować na małym ogniu i sprawdzać miękkość. Fasolka gotuje się szybko i chodzi o to, żeby się nie rozgotowała na papkę, bo przecież posiedzi jeszcze w curry :) Ugotowaną fasolkę odsączamy.
Na kilku łyżkach oleju podsmażamy do miękkości cebule z 1 łyżeczką soli. Potem dodajemy czosnek, chilli i imbir i podsmażamy jakieś 2 minuty, a później dokładamy wszystkie przyprawy i podsmażamy kolejne 2 minuty. Dodajemy pomidory i mleko kokosowe, dobrze mieszamy całość i dokładamy kawałki dyni. Zagotowujemy, a potem na małym ogniu pod przykryciem gotujemy 30-40 minut, tak, aby dynia była miękka, ale nie rozgotowana. Na koniec dodajemy fasolkę mung i gotujemy 3-4 minuty. Finiszujemy doprawiając do smaku solą i dodając posiekaną kolendrę. Można dosmaczyć sokiem z cytryny.  Serwujemy z ryżem albo z kaszą. To przepis na wielki garnek pysznego, sycącego curry, które, choć łagodne, ma bardzo fajną smakową kompozycję, jest kremowe i kojące. Przepis na jakieś 8 porcji. 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...