-->

cover

niedziela, 23 stycznia 2022

Najlepszego Nowego!

Wspominałam już kilka razy o zmianie, która wydaje się być jedynym stałym elementem naszego życia. W pewnym stopniu już do tego przywykłam, ale jednak nie do końca. A covidowa rzeczywistość uświadomiła mi, jak bardzo zawsze chciałam się trzymać jakiegoś planu, wiedzieć, co będę robić za 3 miesiące, czy też dokąd moglibyśmy polecieć za pół roku. Tymczasem klops, nie wiadomo, co wydarzy się za dwa tygodnie. I chyba są jedynie dwa wyjścia z tej sytuacji. Można się denerwować i tupać nóżką, albo próbować jakoś się dopasować do dzisiejszych realiów. Wybrałam drugi wariant, ale uczciwie przyznaję, że nie odbyło się to bezboleśnie i wciąż jeszcze zdarzają mi się mniejsze lub większe frustracje powodowane obecną sytuacją. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodzą naprawdę istotne sprawy.




Kiedy w grudniu odlatywał samolot do Krakowa, ten, do którego od dawna z niecierpliwością odliczałam dni, poszliśmy poszukać choinki. W domu nie było zbyt wielu świątecznych akcentów, bo przecież święta miały być w Polsce, ale tuż przed Wigilią udało nam się udekorować mieszkanie. A choinka, mimo że nieplanowana, była najpiękniejszym drzewkiem na świecie. Symetryczna i gęsta, z ozdobami, z których właściwie każda ma już swoją małą historię. Ubraliśmy nasze drzewko we wspomnienia (ozdobami, które kupiłam na moje pierwsze święta w Szkocji i wstążkami z mojego marcowego ślubnego bukietu) i dobre życzenia (ceramicznymi cudami, które zrobiła dla nas moja Mama). Na choince znalazło się również kilka mocno koślawych szmacianych gwiazdek, które uszyłam w trakcie pierwszego lockdownu (JA i szycie...!!!) i stadko drewnianych malowanych ptaszków. Byliśmy bardzo dumni z naszego drzewka, które okazało się również cudownym przedmiotem kontemplacji... 




Miniony rok był dla mnie trudny. Czekałam bardzo na grudniowe spotkanie z rodziną i odrobinę zasłużonych wakacji. Tymczasem zostaliśmy w Szkocji, a mnie dopadło paskudne przeziębienie i okres świąteczno - noworoczny spędziłam na sofie, pod kocem. Parzyłam niezliczone dzbanki zimowej herbaty (grube plastry pomarańczy i cytryny, imbir, goździki, czarna herbata i miód), i słuchając ulubionej muzyki patrzyłam na rozświetloną choinkę. Zaaranżowałam sobie miejsce mocy, z dużą ilością świec, źródło spokoju i dobrej energii. Odłączyłam się na dłuższą chwilę od internetów, wyłączyłam telefon i odetchnęłam.




A potem przyszedł styczeń, nowy rok, nowy kalendarz, i nowe... plany? Póki co plany są jedynie na marzec i choć mam nadzieję, że tym razem się uda, to jak śpiewał Kuba Sienkiewicz "poczekam i popatrzę, nie cofnę kijem Wisły"... A w kwestii sławetnych noworocznych postanowień, cóż... Nie jestem wzorem konsekwencji, niestety... W tym roku postanowiłam trochę zmienić podejście do całego tematu postanowień. Trafiłam na słowa, które bardzo do mnie trafiły (Kent Nerburn, oryginalny tekst w języku angielskim, znaleziony w sieci, moje wolne tłumaczenie):
"W tym miesiącu ciemności, staraj się patrzeć uważnie. Przyjrzyj się wnętrzu Twoich dłoni, temu, za czym podążają Twoje palce. Dotykaj krawędzi starych naczyń. Zanurz się w ceremoniach codzienności. Nie skupiaj się na dużych problemach. W styczniu potrzebujemy rytuału, a nie filozofii." Jednym słowem - dajmy sobie czas i przyjrzyjmy się swoim wnętrzom, swoim potrzebom i tęsknotom, zanim pozwolimy sobie na rozpęd. 
Spodobało mi się również, że niektórzy zamiast tworzyć listę postanowień, wybierają słowa - klucze na nowy rok, do przemyślenia i wcielenia w życie. I ja wybrałam takie słowa dla siebie. Pierwsze to "oddycham" a drugie - "równowaga". Rozpoczęłam również ćwiczenia praktyczne z zakresu wytyczania granic i wsłuchiwania się w podszepty duszy, często zagłuszane przez skrzeczącą rzeczywistość, ale chyba jeszcze częściej przez nasze własne głęboko zakorzenione schematy myślowe.
Najlepszego Nowego Roku, Kochani :)




Dzisiaj dzielę się z Wami trzema przepisami, które są na żelaznej liście moich emigracyjnych Wigilii. Znajome smaki, odrobina znanych tradycji i tworzenie własnych - o to chyba chodzi, nie tylko w święta, ale w również życiu :)  Wprawdzie okazja do testowania świątecznych przepisów dopiero końcem roku, ale dobry śledzik zawsze w cenie, a pieczone pierogi i pasztet soczewicowy sprawdzą się na karnawałowych spotkaniach - do barszczyku jak znalazł!

Kiedy jestem w Bielsku, odwiedzam niegdysiejszy sklep Społem w centrum, kupuję kilka rodzajów śledzi i wyruszam w odwiedziny do Dziadka Wieśka, który kocha śledzie jak ja. Śledziki z poniższego przepisu okazały się objawieniem :) I miałam zamiar je sporządzić dla Dziadka na święta. Następnym razem...


Śledzie po kaszubsku  (przepis Asi z Kwestii Smaku)

600 g matjasów, wymoczonych i osuszonych
3 łyżki octu 10%
2 cebule, pokrojone w półplasterki
olej
7 suszonych śliwek, drobno posiekanych
2 średnie ogórki kiszone, posiekane w kosteczkę
pieprz 
1 łyżka majeranku
1 liść laurowy
2 ziarenka ziela angielskiego
200 g koncentratu pomidorowego
3 łyżki pikantnego ketchupu

Osuszone matjasy kroimy na kawałki, wkładamy do niedużej miski, skrapiamy octem, mieszamy i odstawiamy na godzinę lub nieco dłużej.
Cebulę szklimy na 2-3 łyżkach oleju, a potem dodajemy majeranek, listek laurowy i ziele angielskie i smażymy jeszcze 2-3 minuty. Dodajemy śliwki, a po chwili ogórki, koncentrat i ketchup. Smażymy jeszcze chwilę, dodajemy 4 łyżki oleju, doprawiamy do smaku pieprzem, ewentualnie odrobiną soli i odstawiamy do ostygnięcia. 
Mieszamy śledzie z sosem i wkładamy do słoików. Z podanych proporcji wychodzą dwa średnie słoiki. Najlepiej przygotować te śledzie 2-3 dni przed podaniem i pozwolić im posiedzieć w lodówce. Są wspaniałe!




Pieczone pierogi (ciasto wg przepisu niezrównanej Liski z White Plate) są rewelacyjne. Nie tylko wspaniale się prezentują na stole, ale również smakują wyśmienicie. Na moją pierwszą szkocką Wigilię przygotowałam je z przepisu Liski, z nadzieniem z ziemniaków i fety. Eksperymentowałam potem z soczewicą, pieczonymi warzywami i chorizo, i za każdym razem to był sztos! Dwa lata temu "poszłam w klasykę" i przygotowałam te pierogi z kapustą i grzybami. Są przepyszne, a mój mąż uwielbia je w duecie z kubkiem gorącego barszczu.


Pieczone pierogi z kapustą i grzybami


Farsz:
900 g kiszonej kapusty (waga po odsączeniu)
150 g suszonych grzybów (lub więcej, im więcej tym lepiej)
2 cebule, posiekane w drobną kostkę
sól, pieprz, granulowany czosnek
olej

Ciasto:
400 g mąki
200 g zimnego masła
2 łyżki śmietany (używam 18%)
1/2 łyżeczki soli
1 jajko
 
Do posmarowania pierogów przed pieczeniem: 1 rozkłócone jajko + 2 łyżki śmietany (opcjonalnie)

Farsz najlepiej przygotować sobie wcześniej. Opłukane grzyby zalewamy na noc wodą, a potem w tej samej wodzie gotujemy do miękkości. Odsączamy (nie wylewamy wody!) i drobno siekamy.
Kapustę odsączoną z soku zalewamy wodą z gotowania grzybów, tak aby ją tylko przykryć (możemy dolać odrobinę świeżej wody, jeśli jest jej za mało). Gotujemy do miękkości, odsączamy porządnie i siekamy drobno. 
Na niedużej ilości oleju smażymy cebulę do miękkości. Dodajemy grzyby i podsmażamy jeszcze chwilę. Dodajemy kapustę, podsmażamy chwilę całość i doprawiamy do smaku solą, pieprzem i czosnkiem. Najlepiej, aby farsz był wyrazisty. Jeśli wydaje się suchy, dodajemy odrobinę oleju. Odstawiamy do wystygnięcia. 
Aby przygotować ciasto, siekamy mąkę z masłem, następnie dodajemy pozostałe składniki i jak najszybciej formujemy z ciasta gładką kulę, którą owijamy folią i wkładamy do lodówki na 30 min - 1h. 
Następnie rozwałkowujemy ciasto na około 3 mm, wycinamy kółka (około 12 cm) i nadziewamy farszem formując pierogi. Staram się nakładać dwie szczodre łyżeczki farszu do każdego pieroga i jak najbardziej rozciągnąć ciasto - bardzo łatwo z nim pracować. 
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni, a blachę wykładamy papierem do pieczenia. Można jeszcze delikatnie go oprószyć mąką. Pierogi na blasze smarujemy jajkiem ze śmietaną i posypujemy np. kminkiem. Ja bardzo lubię czarnuszkę, polecam, jeśli macie pod ręką. Pieczemy je 30 - 40 min. Można je jeść tuż po wystudzeniu, można też na zimno. Przechowujemy je w szczelnym pudełku. Z podanych proporcji wychodzi około 18 pierogów.




Ostatni przepis, którego już nie zdążyłam sfotografować, to soczewicowy pasztet Marty Dymek z Jadłonomii. Marta przekonała mnie do wegańskich pasztetów, był już u Hipopotama pasztet pieczarkowy jej autorstwa. Pasztet z soczewicy ma grzybową nutkę, a dodatek suszonych śliwek przydaje mu świątecznego wyglądu. Będzie pyszny z tradycyjną sałatką jarzynową, z domowym chlebem i naturalnie jako dodatek do barszczu. 


Pasztet soczewicowy ze śliwką


200 g soczewicy zielonej lub brązowej - gotujemy do miękkości
100 g kaszy jaglanej - gotujemy do miękkości
2 cebule, pokrojone w kostkę
2 liście laurowe
3 ziarenka ziela angielskiego
3 goździki
1 ziarno jałowca
olej
do masy:
2-3 łyżki sosu sojowego
3/4 łyżeczki majeranku
1/2 łyżeczki cząbru
szczypta gałki muszkatołowej
sól, pieprz
10 suszonych śliwek

Na niedużej ilości oleju smażymy do miękkości cebulę z liściem laurowym, zielem angielskim, goździkiem i jałowcem. Kiedy usmażona, wyjmujemy przyprawy.
Wszystkie składniki mieszamy w misce i blendujemy na gładką masę, doprawiając do smaku. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Niedużą keksówkę smarujemy delikatnie olejem i obsypujemy bułką tartą. Przekładamy do niej 2/3 masy, następnie przez środek delikatnie układamy rządek śliwek i wykładamy na nie resztę masy. Pieczemy 40 - 45 minut, lub nieco dłużej, aż pasztet będzie złoty. Studzimy w foremce. 







Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...