-->

cover

czwartek, 7 września 2017

Smak radości. Z kuminem :)

W kwietniu Hipopotam na "trochę" zniknął z internetów. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie... Nie potrafię dotrzymać tempa czasowi, który wciąż biegnie na złamanie karku. Kiedy to było... ?
Pierwszy dzień wiosny jeszcze w Szkocji, a kilka dni później drżące z gorąca powietrze i ośnieżone góry Atlasu powitały mnie w Marakeszu. Spędziłam fantastyczne wakacje w Maroku, za którym bardzo tęskniłam już od dnia, w którym go ostatnim razem opuszczałam. Było więc wszystko, czego mi przez te lata brakowało, podróż sentymentalna, ale również odkrywanie nowych miejsc, hektolitry miętowej herbaty, tajine na sto sposobów, domowy kuskus u cioci Aichy, soczyste zielone równiny i krajobrazy wypalone słońcem. Były kipiące kolorami bazary. Były szaleństwa terenowym samochodem, pieszczota atlantyckich fal i majestat pustyni w ciszy. Były ciągnące się godzinami rozmowy z przyjaciółmi i najlepsze na świecie owoce. Były zachody słońca, pełnia księżyca i burza piaskowa. Rozgwieżdżone niebo wydawało się być na wyciągnięcie ręki.
Aksamitna czerń pełna gwiazd w ciągu dnia ustępowała miejsca błękitowi, który tylko tam jest taaaaaaaaki... :)  Niebieski Majorelle i czerwień berberyjskich dywanów. Zielona ceramika z Tamegroute, czerń i kobalt zasłaniające twarze ludzi pustyni. Raj dla malarzy i fotografów. Wymarzone miejsce dla ludzi, którzy szukają piękna w krajobrazie, rękodziele i... w innych ludziach.
Kilka dni później siedziałam już sobie na ławce w Bielsku i zajadałam jedne z najlepszych lodów w mieście podziwiając cudowne czerwone tulipany przed budynkiem teatru. Na moich dłoniach blaknął już piękny rudawy ornament, pamiątka marokańskiej eskapady... Były spotkania z przyjaciółmi, dobre, niespieszne rozmowy i trochę czasu z moją siostrą :)
Tuż przed powrotem do Szkocji zaprosiłam moich najbliższych na marokańską kolację. To był dłuuuugi wieczór w kuchni, ale jak już pewnie wiecie, uwielbiam takie kulinarne maratony. A jeszcze bardziej lubię, kiedy później moje jedzonko szybko znika :) I tak właśnie było tym razem. Oto czym uraczyłam rodzinkę:


My Big Moroccan Dinner

Sałatka marokańska
Zaalouk
Marchewka z chermoulą
Kuskus z pietruszką
Kefta z morelami i miętą
Tajine z kurczaka z cukinią i groszkiem





Fajna była kolacja. Na stole marokańska ceramika pomieszana z Chodzieżą mojej Mamy, a dokoła najbliżsi. Rzadko się spotykamy w takim gronie. Mea culpa... A teraz do rzeczy. Prosto, ale z pazurkiem, tak lubię myśleć o marokańskim jedzeniu. Poczciwa marchewka z marynatą, która świetnie się sprawdzi z rybą i krewetkami, bakłażan, którego smak zawsze przenosi mnie do Marakeszu i absolutnie genialne pulpeciki z morelami i miętą - przebój wieczoru :)


Marchewka z chermoulą  
(z książki Fatemy Hal "Le grand livre de la cuisine marocaine")

1 kg marchewki, pokrojonej w plasterki i ugotowanej (nie może być zbyt miękka!)

Chermoula:
4 ząbki czosnku, zmiażdżone
3 łyżki oliwy
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka kuminu
1 łyżeczka słodkiej papryki
1 łyżeczka ziaren kolendry, podprażonych na suchej patelni i utłuczonych
sok z 1/2 cytryny

pęczek kolendry, posiekanej

Wszystkie składniki chermouli mieszamy i odstawiamy na pół godziny.  Potem mieszamy z ugotowaną marchewką (jeszcze ciepłą). Im dłużej postoi, tym lepsze! Przed podaniem posypujemy marchewkę posiekaną kolendrą.




Zaalouk  (z książki Fatemy Hal "Le grand livre de la cuisine marocaine")

1,2 kg bakłażanów, pokrojonych na średniej wielkości kawałki

pęczek pietruszki, posiekanej
3 ząbki czosnku, zmiażdżone
1 łyżeczka słodkiej papryki
1/2 łyżeczki kuminu
sól
2 łyżki octu
3 łyżki oliwy

Kawałki bakłażana gotujemy 15 minut w posolonej wodzie. Pozostałe składniki mieszamy. Ugotowanego bakłażana odsączamy i rozgniamy widelcem (albo tłuczkiem do ziemniaków). Dodajemy oliwę z octem i przyprawami. Solimy do smaku. Odstawiamy. Podobnie jak marchewka z chermoulą - im dłużej postoi, tym lepsze!




Pulpeciki z morelami i miętą

500 g mielonej wołowiny
3 łyżki oliwy
2 duże czerwone cebule, drobno posiekane
5 ząbków czosnku, zmiażdżonych
1 czubata łyżeczka kuminu
1 łyżeczka utłuczonych (a wcześniej podprażonych ziaren kolendry)
10 suszonych moreli, drobno posiekanych
60 g bułki tartej
suszona mięta (hojnie, do smaku!)
2 puszki pokrojonych pomidorów
1 łyżeczka brązowego cukru
1 kawałek kory cynamonu
sól
pieprz
olej do smażenia

W większym garnku na małym ogniu rozgrzewamy oliwę i podsmażamy cebulę z czosnkiem, aż zmiękną. Potem dodajemy kumin i kolendrę i podsmażamy jeszcze kilka minut. Połowę cebuli odkładamy do ostygnięcia, a do garnka dodajemy pomidory, cukier i cynamon. Gotujemy na średnim ogniu, aż sos zacznie gęstnieć. Doprawiamy solą i pieprzem. Mięso mielone mieszamy z ostudzoną cebulą, dodajemy bułkę tartą, morele, suszoną miętę, sól i pieprz do smaku. Na patelni rozgrzewamy olej i partiami smażymy pulpeciki na złotobrązowy kolor. Odkładamy je na papierowy ręcznik, żeby odsączyć nadmiar tłuszczu. Kiedy wszystkie pulpety są usmażone, wkładamy je do garnka z sosem pomidorowym i jeszcze chwilę gotujemy na małym ogniu. Niebo w gębie!!! Jedna z pozycji na mojej liście 150 rzeczy, które trzeba zjeść zanim opuścimy ten świat! PS Można zapytać mojego Taty ;) 




A na deser - plasterki pomarańczy, polane miodem i posypane cynamonem i jeszcze... :)























Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...