-->

cover

środa, 25 września 2019

Notatki z życia. I weekendowa uczta Marakesz - Jerozolima.

Działo się u mnie sporo ostatnimi czasy. Miałam też sto pomysłów, o czym dziś pisać, ale postanowiłam, że jak w tytule, będzie trochę "notatek z życia", garść przemyśleń, okruchy codzienności zebrane w kilku punktach...

I   Awans? Mhm... Zamiast jednego monitora dostałam trzy, a kameralny team sześciu osób zamieniono mi na blisko setkę. Nawet nie wiem, czy zdołam wszystkich poznać. Poważne sprawy, skupione twarze, dokumenty, regulacje, przepisy, dużo cyfr. I jakość nad ilość, ale fokus na target gdzieś w tle... Nowa rzeczywistość, bardzo ciekawa. Czas pokaże, czy moja. Z tej rzeczywistości narodziła mi się nowa definicja odwagi. Myślę, że bycie odważnym polega (między innymi) na umiejętności otwartego przyznania, że się czegoś nie rozumie, nie potrafi, że coś nawet trochę przeraża. Jest wiele odwagi w prozaicznej prośbie o pomoc w zupełnie nowej przestrzeni, w której każdy (większość?) raczej się chowa za perfekcyjnie dopracowanym CV. Bo nieporadność nie jest w modzie. Czasem jednak potrzeba, żeby ktoś wyjaśnił, życzliwie wytłumaczył, z lepszym skutkiem niż zalecenie przeczytania trzystu stron z opisem procesu...
I myślę, że tak, jak kiedyś przeczytałam, odwaga to nie jest ryk lwa czy innego tygrysa. To raczej cichy i łagodny głos, gdzieś z głębi duszy, który każdego dnia nam powtarza: "Idź dalej, nie rezygnuj, w końcu ci się uda...". Trudno nam się przyznać, że sobie z czymś nie do końca radzimy, zwłaszcza w nowym środowisku, ale przypomniały mi się na okoliczność słowa Brene Brown, która pisze, że "Autentyczność jest sumą wyborów, które podejmujemy każdego dnia. Bycie uczciwym i szczerym - to kwestia wyboru, podobnie jak pokazanie otoczeniu naszego prawdziwego ja..." (moje bardzo wolne tłumaczenie fragmentu z książki "The Gifts of Imperfection").
I jeszcze Rachel Macy Stafford, która mówi: "Zamierzam od teraz kierować się (żyć) wrażliwością i autentycznością - i docenię (przyjmę z radością) każdą osobą, która odważnie wyjdzie mi na spotkanie..." (moje kolejne bardzo wolne tłumaczenie, Rachel jest autorką książek i bloga Hands Free Mama ).
Autentyczna i wrażliwa, nie usprawiedliwia się na każdym kroku, nie wstydzi się swoich słabości i uczuć, nie przeprasza za to kim, i jaka jest...  To właśnie dla mnie znaczy odważna. Zamierzam się tego kierunku trzymać. 




II  Przechadzki życiu pomagają. O tak. Długie spacery i całodzienny pobyt poza domem mogą mieć na nas naprawdę dobroczynny wpływ. John Muir napisał, że każdy pobyt na łonie natury daje nam o wiele więcej, niż się spodziewamy. Rzeczywiście, ostatnia sobota, choć wrześniowa, podarowała nam lipcową pogodę i niebo bez jednej chmurki. Wiedzieliśmy, że spacer będzie fajny. Nie spodziewaliśmy się cudownej gry światła w lesie i olbrzymich, misternych jak dzieła sztuki, pajęczych sieci. Nie spodziewaliśmy się też fantastycznego gąszczu paproci, poprzetykanych już brązami i złotem i najprawdziwszej zabawy w chowanego. Dostaliśmy jeszcze w bonusie ten niesamowity błękit, leciuśkie piórko, które wiatr wplątał w moje włosy, przechadzkę młodziutkich, ale już majestatycznych łabędzi. A potem jeszcze, leżąc w trawie, z nadmorskiego klifu obserwowaliśmy dwie foki, które w malutkiej naturalnej zatoczce wystawiały do słońca pyszczki, ciekawie rozglądając się wokół. Idziemy pooddychać, a wracamy jak z innego, lepszego świata, niosąc w sobie światło, które czasami gdzieś się zagubi między poniedziałkiem i piątkiem.




III    Naoglądałam się ostatnio youtubowych klipków i wysłuchałam wielu orędowników minimalizmu. I, muszę przyznać, że w tym szaleństwie jest metoda. Z pewnością nie jestem gotowa na posiadanie zerowej liczby mebli, dwóch par butów i 10 sztuk odzienia, ale zagracona życiowa przestrzeń i bałagan w każdym kącie nie sprzyjają ponoć dobremu nastrojowi i jak się okazuje, mają duży wpływ na naszą psychikę. W ubiegłym roku czytałam "Magię sprzątania" Japonki Marie Kondo. Pewnie nie powieszę w szafie ubrań posegregowanych kolorystycznie i nie zacznę zwijać skarpetek w urocze rolki, ale... Spodobała mi się "filozofia sprzątania", którą kieruje się Marie. Sama metoda może nastręczyć nieco problemu, bo pewnie trudno będzie nam WSZYSTKO do uporządkowania ułożyć na podłodze i zakończyć całą akcję w ciągu jednego dnia, ale zdecydowanie można to podzielić na etapy. Książki, ubrania, wszelakie papiery, sentymentalne drobiazgi itp. A kiedy nasza przestrzeń już wygląda jak po przejściu huraganu, wtedy powoli zabieramy się do dzieła. KAŻDĄ jedną rzecz bierzemy do ręki, żeby poczuć, czy jej posiadanie daje nam radość. Jeśli tak, zatrzymujemy tę rzecz, jeśli nie, decydujemy, czy można ją potencjalnie spieniężyć, czy też należałoby raczej się jej pozbyć. Można rozważyć podarowanie potrzebującym. Odpada opcja zapraszania na naszą akcję mam/sióstr/przyjaciółek (czemu chcesz się tego pozbyć, taki ładny sweterek!), bo w efekcie zatrzymamy masę rzeczy, które znów zalegną gdzieś na dnie szafy, skazane na wieczne niezałożenie. Działamy zdecydowanie. Marie pisze, że każdej rzeczy, z którą się żegnamy, możemy podziękować za czas, kiedy nam dobrze służyła.
Kiedy kwestie odzieżowe już rozstrzygnięte, zabieramy się za książki. I znowu, o zatrzymaniu każdej z nich decyduje uczucie radości, której dany egzemplarz nam dostarcza, albo nie. Potem (moja zmora!) przychodzi kolej na notatki i dokumenty, czyli szeroko rozumianą papierologię. Notowaliśmy co prawda pilnie, ale dziesięć lat temu, i teraz te papiery jedynie zbierają kurz. Spójrzmy prawdzie w oczy, czy zdarza nam się do tych zapisków w ogóle wracać?
Kolejny krok to niezliczone drobiazgi, pamiątki, nietrafione prezenty i przedmioty, które mają dla nas wartość sentymentalną. Pracuję usilnie nad tym ostatnim etapem, bo drobiazgów jest milijon ;) Spodobało mi się, jak Marie tłumaczyła kwestię nieudanych prezentów, które bardzo często przechowujemy na dnie szuflady, ze względu na bliską nam osobę ofiarodawcy. Autorka mówi, że ważniejsza od samego prezentu była intencja ofiarodawcy, aby sprawić nam radość. I ten gest został w momencie otrzymania upominku doceniony, wraz z podziękowaniem. Nie oznacza to jednak, że osobliwa figurka, piżama w złym rozmiarze, czy naszyjnik w zupełnie nie naszym stylu, muszą latami spoczywać w szufladzie. Przekonuje mnie ta teoria.
Ze względu na warunki mieszkaniowe, nie bardzo teraz mogę przeprowadzić jednodniową akcję, jak sugeruje Marie, ale zaczęłam się regularnie żegnać z ubraniami, których nie noszę i książkami, które pewnie bardziej przydadzą się komuś innemu. Muszę przyznać, że za każdym razem, kiedy pozbywam się przedmiotów i porządkuję swoją przestrzeń, mam więcej wewnętrznego spokoju. Wygląda mi na to, że faktycznie nadmiar rzeczy i ogólny nieład dokoła mają duży wpływ na nasze samopoczucie. Trzymajcie kciuki, została mi jeszcze szuflada (z tzw. wszystkim) i jeden duży pojemnik z ciuchami. Chyba zdążę z tym do świąt...?  




Było już coś o pracy, było o naturze i sprzątaniu, a teraz pora na to, co zwykle ;) Mam dla Was dziś przepisy na prawdziwą ucztę! Wymarzone jedzenie na popołudnie, albo kolację z przyjaciółmi. Jest kilka rzeczy do przygotowania, ale można to sobie rozłożyć w czasie. Zapewniam, że będzie warto!
Zaczynam od przepisu na chermoulę, czyli aromatyczną marokańską pastę, która podkreśli smak ryb, owoców morza i warzyw, ale sprawdzi się też doskonale z jagnięciem :) Chermoula już raz pojawiła się u Hipopotama, kiedy przygotowywałam wielką marokańską kolację dla moich najbliższych. Dzisiejszy przepis jest nieco inny, bardzo Was zachęcam, aby go wypróbować. Podzielę się też z Wami przepisami na burgery z indyka z cukinią, bakłażany pieczone z chermoulą i podane z kuskusem pełnym pysznych dodatków i jeszcze chermoulowe krewetki. A do tego kuskus i sałatka w marokańskim stylu. Gotowi...?


Chermoula  (przepis z książki Nargisse Benkabbou " Casablanca. My Moroccan Food")

8 łyżek oliwy z oliwek
6 ząbków czosnku, zmiażdżonych
60 g kolendry (łodygi i natka), posiekanej tak drobno, jak tylko potraficie
60 g pietruszki, posiekanej jak wyżej
5 łyżek soku z cytryny (lub więcej, do smaku)
4 łyżeczki słodkiej papryki
2 łyżeczki mielonego kuminu
2 łyżeczki soli (lub do smaku)
szczypta pieprzu cayenne

Przygotowanie chermouli jest bardzo proste, wszystkie składniki dokładnie mieszamy w miseczce. Jeśli pasta jest zbyt gęsta, możemy dodać łyżkę wody, albo nieco oliwy. Idealna konsystencja chermouli jest jak gęste pesto, którym można posmarować kanapkę. Jeżeli lubicie wędzoną paprykę, można ją wymieszać ze słodką. Chermoulę możemy przechowywać w lodówce, w szczelnym słoiku.


Krewetki pieczone z chermoulą

400 g surowych, obranych krewetek (albo więcej, w zależności od liczby biesiadników)
kilka łyżek chermouli
oliwa z oliwek

Krewetki warto wcześniej wymieszać z chermoulą. Jeśli przygotowujemy je w dzień podania, mogą sobie siedzieć w miseczce na kuchennym blacie, jeśli z wyprzedzeniem, to w pojemniku w lodówce. Krewetki to jedyna część uczty, która powinna być przygotowana tuż przed podaniem. I jak wolicie, można je usmażyć na patelni, można też włączyć opcję grilla i przygotować je w piekarniku. W każdym przypadku zajmie to 4-5 minut.
Testowałam też wersję łososiową: 500 g łososia podzieliłam na trzy spore porcje, które szczodrze posmarowałam chermoulą. Nastawiłam piekarnik na 220 stopni. Piekłam łososia 20 min pod folią aluminiową, a potem jeszcze 10-12 minut już bez niej.  Pychota!


Sałatka w marokańskim stylu  (nieortodoksyjna)

kolorowe małe pomidorki, pokrojone na połówki lub ćwiartki
ogórek (ze skórką, ale bez pestek), pokrojony w kostkę
czerwona cebula, posiekana drobno
pietruszka, posiekana drobno
oliwa
sól i pieprz

Wszystkie składniki mieszamy. I już :)




Kuskus z grillowaną cukinią i dymką


2 szklanki kuskusu
3 średnie cukinie, pokrojone w małą kostkę
2-3 dymki, pokrojone w cienkie plasterki (zielone i białe części)
duża garść posiekanej pietruszki
oliwa
sól i pieprz

Przygotowanie kuskusu może zająć chwilę, ze względu na grillowanie cukinii, więc można to zrobić dzień wcześniej. Cukinię wymieszaną z odrobiną oliwy i soli grillujemy w piekarniku, aż będzie miękka. Kuskus przygotowujemy według przepisu na opakowaniu. A potem mieszamy go z cukinią, dymką i pietruszką. Doprawiamy oliwą, solą i pieprzem.
Kuskus przyda się do podania krewetek, ale możemy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i wykorzystać go również do bakłażanów, czyli pięknego dania dla wegetarian (przepis poniżej)




Bakłażany z chermoulą i kuskusem pełnym dobroci
  (na podstawie przepisu Yotama Ottolenghi i Samiego Tamimi z książki "Jerusalem")

4 bakłażany, przekrojone wzdłuż na połowę
kilka łyżek chermouli
1/2 (lub mniej) porcji kuskusu z grillowaną cukinią i dymką
50 g rodzynek, zalewamy wrzątkiem na 10 min, potem odsączamy
garść posiekanej kolendry
garść posiekanej mięty
garść zielonych oliwek, posiekanych grubo
sok z cytryny (do smaku)
kilka łyżek greckiego jogurtu
sól
uprażone płatki migdałowe

Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni. Robimy w bakłażanach ukośne nacięcia (kratkę), tak, aby nie uszkodzić skórki. Smarujemy bakłażany chermoulą i pieczemy około 40 minut lub nieco dłużej, aż bakłażany będą miękkie. Kiedy bakłażany się pieką, przygotowujemy kuskus - mieszamy wersję cukiniową z rodzynkami, kolendrą, miętą, oliwkami i doprawiamy sokiem z cytryny. Proporcje dodatków są orientacyjne, można je modyfikować pod kątem tego, co Wam smakuje. Na upieczone bakłażany nakładamy kuskus, na wierzch trochę jogurtu i oliwy, a w ramach dekoracji posypujemy zieleniną i uprażonymi płatkami migdałowymi. Serwujemy na ciepło, ale opcja na zimno też jest niczego sobie!




Burgery z indyka z cukinią, dymką i kuminem
  (na podstawie przepisu Yotama Ottolenghi i Samiego Tamimi z książki "Jerusalem")

500 g mielonego indyka
200 g cukinii startej na dużych oczkach i odciśniętej z wody
4 dymki, pokrojone w cienkie plasterki (białe i zielone części)
1 jajko
garść posiekanej mięty
garść posiekanej kolendry
2 ząbki czosnku, zmiażdżone
1 łyżeczka mielonego kuminu
1 łyżeczka soli
1/2 łyżeczki pieprzu cayenne
1 łyżka oliwy z oliwek

Wszystkie składniki mieszamy w misce. W zależności od tego, jaki mamy pomysł na danie, możemy z mieszanki uformować pulpeciki (około 24), albo małe burgery (jak na zdjęciach, około 18), albo też tradycyjne "mielone" (ilość zależna od apetytu, he he). Można je smażyć na patelni, na rozgrzanym oleju, możemy też upiec burgery w piekarniku, nagrzanym do 200 stopni. Będą potrzebować około 25 minut. Dobre są te burgery i na ciepło, i na zimno. Można je podać z kuskusem i sałatką, można nimi wypełnić grillowane chlebki pita i dopełnić hummusem. A do wersji pulpecikowej można przygotować bardzo prosty sos pomidorowy z marokańską nutką (podsmażamy na oliwie odrobinę pokruszonej papryczki chilli i czosnku, potem dodajemy pomidory (1-2 puszki), odrobinę cukru i soli, i doprawiamy do smaku kuminem i cynamonem. Gotujemy, aż sos nieco zgęstnieje. Podajemy z kuskusem, albo cukiniowym, albo najprostszym, bez żadnych dodatków. Niby nic takiego, ale te pulpeciki są na szczycie naszej tegorocznej letniej "listy ulubionych" :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...