Może pamiętacie, że wiosną polecałam młodszym i starszym czytelnikom niezwykłą książkę Charliego Mackesy "Chłopiec, kret, lis i koń". Było to w okolicach Wielkanocy, przy okazji pieczenia fantastycznej świątecznej drożdżówki w wersji de luxe. Nasze życie zmieniło się wtedy gwałtownie, wraz z początkami pandemii i pisałam o "Chłopcu...", bo ta książka wydawała mi się wymarzoną lekturą na niespokojny czas. Wiem, że niektórzy z Was po nią sięgnęli i bardzo mnie cieszyły Wasze pozytywne recenzje! Wciąż bardzo polecam tę książkę, będzie pięknym prezentem pod choinkę.
Dziś, u progu oczekiwania na Boże Narodzenie, mam dla Was przepis na pyszną babkę dyniową z przyprawami korzennymi i dwie kolejne książkowe rekomendacje. Zastanawiałam się, czy już trochę nie za późno na dyniowe przepisy, ale dynia będzie nam towarzyszyć również w zimie, więc czemu nie...?
Wiadomo już, że tegoroczne święta będą się zdecydowanie różnić od dotychczasowych, pod wieloma względami. Spędzimy je w Szkocji, daleko od najbliższych i pięknej polskiej Wigilii. Rozmawialiśmy ostatnio o świątecznym menu, które będzie mocno okrojone, i mój Luby zażyczył sobie właśnie dyniową babkę jako bożonarodzeniowe ciasto. Zupełnie go rozumiem, babka dyniowa jest pyszna, delikatna i aromatyczna dzięki hojnemu dodatkowi korzennych przypraw, więc w tym roku upiekę ją zamiast piernika.
Dziś, u progu oczekiwania na Boże Narodzenie, mam dla Was przepis na pyszną babkę dyniową z przyprawami korzennymi i dwie kolejne książkowe rekomendacje. Zastanawiałam się, czy już trochę nie za późno na dyniowe przepisy, ale dynia będzie nam towarzyszyć również w zimie, więc czemu nie...?
Wiadomo już, że tegoroczne święta będą się zdecydowanie różnić od dotychczasowych, pod wieloma względami. Spędzimy je w Szkocji, daleko od najbliższych i pięknej polskiej Wigilii. Rozmawialiśmy ostatnio o świątecznym menu, które będzie mocno okrojone, i mój Luby zażyczył sobie właśnie dyniową babkę jako bożonarodzeniowe ciasto. Zupełnie go rozumiem, babka dyniowa jest pyszna, delikatna i aromatyczna dzięki hojnemu dodatkowi korzennych przypraw, więc w tym roku upiekę ją zamiast piernika.
Moje ulubione książki to literatura faktu i dobry reportaż. Jednak w tym roku sięgnęłam również po pozycje, które kompletnie nie przystają do mojego zwyczajowego kanonu. Myślę, że jest to kwestia całokształtu roku 2020, sytuacji w Polsce i na świecie, wydarzeń, które powodowały, że po policzku ciekła łza, a pięść sama się zaciskała w bezsilnym sprzeciwie. W pewnym momencie było już tego wszystkiego za dużo i musiałam się na trochę oderwać od rzeczywistości. A coś mi mówi, że to jeszcze nie koniec...
"Śnieżną siostrę" Mai Lunde kupiłam w październiku. Czytałam o niej w ubiegłym roku i bardzo chciałam przeczytać. Pachnąca pierniczkami i pomarańczą opowieść, która rozpoczyna się tuż przed Wigilią, wydawała się doskonałym sposobem na chwilowe oderwanie od tego, co na świecie. I rzeczywiście była! To historia dziesięcioletniego Juliana, który kilka miesięcy wcześniej stracił starszą siostrę. Od śmierci Juni życie rodziny Juliana bardzo się zmieniło, rodzice i młodsza siostrzyczka wydają się być zupełnie innymi, jakby obcymi ludźmi. Nawet pogawędki z przyjacielem Johnem nie są już takie jak kiedyś i kończą się zdawkową wymianą zdań na temat pogody. Pewnego dnia Julian spotyka dziewczynkę w czerwonym płaszczyku, która przygotowuje pyszne kakao, pięknie się uśmiecha i mieszka w niezwykłym domu. Julian zyskuje nową koleżankę, z którą na nowo odkrywa uroki zimy i która uczy go patrzeć na świat zupełnie inaczej. Jednak Hedwig przynosi ze sobą tajemnicę, o której nigdy Julianowi nie powie... Czy chłopczyk zdoła odkryć ten sekret? Czy Boże Narodzenie, na które Julian co roku czeka z biciem serca, będzie miało ten sam urok? To opowieść o stracie, o tym, że trzeba cieszyć się każdą chwilą, i naturalnie, o świątecznej magii. Jest w tej historii przejmujący smutek i iskrząca świąteczna radość. 24 rozdziały (akurat na czas Adwentu!) wieńczy wzruszające zakończenie. Książka jest bardzo starannie wydana, ma twardą okładkę, duży format i przepiękne ilustracje. Bardzo polecam jako prezent gwiazdkowy dla nieco starszych dzieci, ale również dla dorosłych, którzy mają ochotę na książkę typu "balsam dla duszy".
"Śnieżną siostrę" Mai Lunde kupiłam w październiku. Czytałam o niej w ubiegłym roku i bardzo chciałam przeczytać. Pachnąca pierniczkami i pomarańczą opowieść, która rozpoczyna się tuż przed Wigilią, wydawała się doskonałym sposobem na chwilowe oderwanie od tego, co na świecie. I rzeczywiście była! To historia dziesięcioletniego Juliana, który kilka miesięcy wcześniej stracił starszą siostrę. Od śmierci Juni życie rodziny Juliana bardzo się zmieniło, rodzice i młodsza siostrzyczka wydają się być zupełnie innymi, jakby obcymi ludźmi. Nawet pogawędki z przyjacielem Johnem nie są już takie jak kiedyś i kończą się zdawkową wymianą zdań na temat pogody. Pewnego dnia Julian spotyka dziewczynkę w czerwonym płaszczyku, która przygotowuje pyszne kakao, pięknie się uśmiecha i mieszka w niezwykłym domu. Julian zyskuje nową koleżankę, z którą na nowo odkrywa uroki zimy i która uczy go patrzeć na świat zupełnie inaczej. Jednak Hedwig przynosi ze sobą tajemnicę, o której nigdy Julianowi nie powie... Czy chłopczyk zdoła odkryć ten sekret? Czy Boże Narodzenie, na które Julian co roku czeka z biciem serca, będzie miało ten sam urok? To opowieść o stracie, o tym, że trzeba cieszyć się każdą chwilą, i naturalnie, o świątecznej magii. Jest w tej historii przejmujący smutek i iskrząca świąteczna radość. 24 rozdziały (akurat na czas Adwentu!) wieńczy wzruszające zakończenie. Książka jest bardzo starannie wydana, ma twardą okładkę, duży format i przepiękne ilustracje. Bardzo polecam jako prezent gwiazdkowy dla nieco starszych dzieci, ale również dla dorosłych, którzy mają ochotę na książkę typu "balsam dla duszy".
Starszym czytelnikom, którzy lubią baśnie, polecam niemal 1500-stronicową wyprawę na średniowieczną Ruś. Jakie były alternatywy dla panny z dobrego domu w tamtych czasach? Zamążpójście lub klasztor. A jeżeli owa panna była wnuczką i córką czarownicy...? Wasylisa, zwana Wasią, główna bohaterka baśniowej trylogii Katherine Arden wybierze inną drogę - magię. Kiedy była małym dzieckiem, wespół z rodzeństwem słuchała baśni, które opowiadała im niania. Nie miała wtedy pojęcia, że postaci z tych bajek istnieją naprawdę i że któregoś dnia stanie z nimi oko w oko. Nie wiedziała również, jak potężną siłą została obdarzona, ani jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za podążanie własną ścieżką w życiu. Wasylisa opuściła majątek ojca, Leśną Ziemię i przemierzyła Ruś, ale również połacie świata z pogranicza magii. Niósł ją niezwykły rumak i oddany przyjaciel - Słowik, a na jej szyi błyszczał niespotykany amulet, który dużo wcześniej w Moskwie wręczył ojcu Wasi Morozko, król zimy. Podróż Wasylisy, w którą zostają wplecione wydarzenia historyczne, to nie tylko zmieniające się krajobrazy, to również niekiedy bardzo gorzkie wyprawy w głąb własnej duszy, odkrywanie przeznaczenia i nieustanna nauka o prawach rządzących światem. To również spotkania z ludźmi i... czartami. Czy warto szukać własnej drogi w życiu? Czy dobro i zło dla każdego oznaczają to samo? I wreszcie, czy na świecie może panować równowaga...? Na te pytania stara się odpowiedzieć Katherine Arden, autorka trylogii, którą polecam Wam szczególnie na długie wieczory o tej porze roku (część I Niedźwiedź i słowik, część II Dziewczyna z wieży, część III Zima czarownicy).
Dyniowa babka korzenna (na podstawie tego przepisu)
200 g puree dyniowego
2 jajka
100 ml mleka
250 g cukru demerara
250 g mąki
1 łyżeczka sody + 1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka cynamonu
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
1 łyżeczka imbiru
1/4 łyżeczki goździków
1/2 łyżeczki mielonego ziela angielskiego
Jeśli nie przygotowywaliście jeszcze dyniowego puree, tutaj możecie przeczytać jak to zrobić. Ważne, żeby było gęste, w 9 przypadkach na 10 odparowuję je jeszcze w garnku, żeby pozbyć się nadmiaru wody.
Piekarnik nagrzewamy do 170-175 stopni. Przygotowujemy formę z kominkiem (moja ma 24 cm średnicy). W większej misce mieszamy dyniowe puree, jajka, olej, mleko i cukier, tak jak w przypadku muffinów, dość szybko, tylko do połączenia składników. W innym naczyniu mieszamy mąkę z solą, przyprawami, sodą i proszkiem do pieczenia. Suche składniki dodajemy do mokrych, mieszamy szybko, ale dokładnie i wlewamy masę do foremki. Wyrównujemy wierzch i pieczemy 50-60 min, do suchego patyczka. Ciasto po upieczeniu jest bardzo delikatne, więc najlepiej jest zostawić go w foremce, dopóki trochę nie ostygnie. Lukier zrobiłam na oko, z kilku łyżek cukru pudru i odrobiny wody. W wersji świątecznej dodam do lukru odrobinę imbiru.
Piekarnik nagrzewamy do 170-175 stopni. Przygotowujemy formę z kominkiem (moja ma 24 cm średnicy). W większej misce mieszamy dyniowe puree, jajka, olej, mleko i cukier, tak jak w przypadku muffinów, dość szybko, tylko do połączenia składników. W innym naczyniu mieszamy mąkę z solą, przyprawami, sodą i proszkiem do pieczenia. Suche składniki dodajemy do mokrych, mieszamy szybko, ale dokładnie i wlewamy masę do foremki. Wyrównujemy wierzch i pieczemy 50-60 min, do suchego patyczka. Ciasto po upieczeniu jest bardzo delikatne, więc najlepiej jest zostawić go w foremce, dopóki trochę nie ostygnie. Lukier zrobiłam na oko, z kilku łyżek cukru pudru i odrobiny wody. W wersji świątecznej dodam do lukru odrobinę imbiru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz