Życie jest dla mnie niezwykle hojne :) Dni skrzą się od słońca, co i rusz udaje się jakąś nową perełkę przeczytać czy też posłuchać pięknej piosenki. Wynajduję mnóstwo nowych przepisów i kiełkują nowe pomysły na posty i zdjęcia. Niedawno też udało mi się wygrać konkurs w kulinarnym radiu - dzięki ogromnej ilości życzliwych osób głosujących na zdjęcie mojej wiosennej tarty cukiniowej :) Jeszcze raz wszystkim bardzo dziękuję :) Poza tym mam szczęście do rozmów z ludźmi, którzy chcą i potrafią słuchać i naprawdę interesuje ich porozumienie z drugim człowiekiem, co w dzisiejszym zwariowanym i zabieganym świecie uważam za niezwykle cenne... Do tego jeszcze mój ulubiony targ z całym mnóstwem warzyw i owoców, sama radość, kolor i smak :) Teraz pora brzoskwiniowa i właśnie się rozkoszuję soczystym, dojrzałym owocem, a sok kapie mi po brodzie. Raj na ziemi! I jeszcze małe cuda w gratisie od matki Natury ;) Wczorajsza noc była nocą spadających gwiazd i wyobraźcie sobie, że udało mi się jedną upolować ;) Nie wiem, czy życzenie się spełni, ale uwielbiam oglądać gwiaździste niebo gdzieś z daleka od świateł miasta. Gwiazdy mają w sobie niesamowitą magię, mogę na nie patrzeć w nieskończoność i w sumie nawet mi głupio, że potrafię nazwać jedynie kilka konstelacji... Kiedy będziecie (mam nadzieje hi, hi...) czytać tego posta, ja będę w drodze do miejsca, gdzie pustynia spotyka się z morzem. W ciągu dnia można się pluskać w błękicie i podziwiać cuda podwodnego królestwa, a wieczorem, gdzieś na pustkowiu, można oglądać niesamowite niebo. Gwiazdy niby wszędzie takie same, ale w Afryce niebo jest inne, a gwiazdy wydają się dużo, dużo bliżej nas. Już się nie mogę doczekać, wszystko spakowane :)
Piszę o tych wszystkich fajnych małych rzeczach, bo przecież nasze życie składa się z sympatycznych drobnostek... Niby nic, a jednocześnie bardzo, bardzo wiele... Wydaje mi się, że szczęście w życiu polega na umiejętności dostrzegania tych wszystkich momentów, obrazów i smaków. I również na tym, że potrafimy być za to wszystko wdzięczni, Stwórcy, naturze i ludziom dokoła nas. Niedawno gdzieś wyczytałam, że jakaś młoda dziewczyna (pewnie nie tylko ona, bo pomysł się spodobał i rozprzestrzenił po świecie) ma duży słoik, do którego zawsze przed snem wrzuca małe karteczki. A na tych karteczkach pisze o tym, co fajnego jej się w danym dniu przytrafiło i za co jest wdzięczna. Taki happiness jar ;) Ja nie planuję słoja, ale w moim kalendarzu też zapisuję różne rzeczy, które mi się przytrafiają i rozgrzewają serducho :) Nie czekajmy zatem na idealne życie, tylko rozejrzyjmy się dokoła i nauczmy cieszyć z tych fajnych drobinek, pozytywnych okruszków rzeczywistości. Pewnie i największy słoik by ich nie pomieścił :)
Dzisiejszy pyszny deserowy post będzie z dedykacją. I z wdzięcznością. Dla mojej Mamy, jako, że Dzień Matki tuż tuż. Tym razem deser wirtualny, ale odbijemy to sobie, Mamuś, obiecuję :)
Pora brzoskwiniowa zachęciła mnie do eksperymentów i było warto. Planowałam lody albo sorbet, a wyszła mi ... rewelacyjna granita :) W jednym z wcześniejszych postów napisałam, że czasem, to co otrzymujemy ZAMIAST, jest dużo lepsze od naszych pierwotnych założeń. W tym wypadku właśnie tak było. Granita, czyli lody-nie-lody, śliczne lodowe kryształki (o ile się nie mylę z włoskim rodowodem) okazała się niezwykłym przysmakiem. A kolejny przepis będzie na tartę. Że tarta znowu? Cóż, istotnie jesteśmy tartolubni, ale plan był inny, tyle tylko, że zachęcił nas niezmiernie wstęp do przepisu, którego autorka pisze, że każdemu z nas przyda się niezawodny sposób na łatwy i pyszny deser, którym się można popisać nawet z dala od własnej kuchni, jedynie przy użyciu noża, miski i foremki. Co Wy na to? Mnie czasem chodzi po głowie, że blog się powinien nazywać Lazy Blue Hipopotam, więc naturalnie bardzo mi ta idea przypadła do gustu ;)
Pora brzoskwiniowa zachęciła mnie do eksperymentów i było warto. Planowałam lody albo sorbet, a wyszła mi ... rewelacyjna granita :) W jednym z wcześniejszych postów napisałam, że czasem, to co otrzymujemy ZAMIAST, jest dużo lepsze od naszych pierwotnych założeń. W tym wypadku właśnie tak było. Granita, czyli lody-nie-lody, śliczne lodowe kryształki (o ile się nie mylę z włoskim rodowodem) okazała się niezwykłym przysmakiem. A kolejny przepis będzie na tartę. Że tarta znowu? Cóż, istotnie jesteśmy tartolubni, ale plan był inny, tyle tylko, że zachęcił nas niezmiernie wstęp do przepisu, którego autorka pisze, że każdemu z nas przyda się niezawodny sposób na łatwy i pyszny deser, którym się można popisać nawet z dala od własnej kuchni, jedynie przy użyciu noża, miski i foremki. Co Wy na to? Mnie czasem chodzi po głowie, że blog się powinien nazywać Lazy Blue Hipopotam, więc naturalnie bardzo mi ta idea przypadła do gustu ;)
Granita brzoskwiniowo - grejpfrutowa
3 duże brzoskwinie
4 grejpfruty
1 (ewentualnie 1 i 1/4 ) szklanki cukru pudru
2 i 1/2 szklanki wody
Ścieramy skórkę z jednego grejpfruta. Ze wszystkich natomiast wyciskamy sok. Dodajemy skórkę do soku i odstawiamy. Brzoskwinie kroimy na kawałki (nie trzeba ich obierać). Wkładamy do garnka, zalewamy wodą, dodajemy cukier puder (ilość cukru zależy od smaku soku grejpfrutowego, skosztujcie go najpierw i zdecydujcie). Na średnim ogniu gotujemy brzoskwinie, tak, aby cukier się rozpuścił, a owoce zmiękły. Odstawiamy do wystudzenia. Potem miksujemy ugotowane brzoskwinie blenderem na gładki syrop i mieszamy go z sokiem z grejpfrutów. Całość wlewamy do sporego płytkiego naczynia i wkładamy do zamrażalnika. Trzeba będzie często do niego zaglądać. Kiedy mieszanka się nam zamrozi, rujnujemy ją widelcem, żeby powstały kryształki i co godzinę lub dwie powtarzamy tę czynność, 3-4 razy. Warto, bo wtedy lodowe kryształki będą się naprawdę ślicznie prezentować. Ten deser to zdecydowanie mój faworyt na tegoroczne lato. A jeśli mieszanka nie mieści się Wam w całości do jednego naczynia - może macie w domu plastikowe foremki do lodów na patyku? Mnie się udało wypełnić cztery takie foremki. Lody ze sklepu się nie umywają! Moja granita wyszła w "złotym" kolorze, bo grejpfruty były żółte, ale jeśli użyjecie różowych, też będzie piękna. I obłędnie dobra!
3 duże brzoskwinie
4 grejpfruty
1 (ewentualnie 1 i 1/4 ) szklanki cukru pudru
2 i 1/2 szklanki wody
Ścieramy skórkę z jednego grejpfruta. Ze wszystkich natomiast wyciskamy sok. Dodajemy skórkę do soku i odstawiamy. Brzoskwinie kroimy na kawałki (nie trzeba ich obierać). Wkładamy do garnka, zalewamy wodą, dodajemy cukier puder (ilość cukru zależy od smaku soku grejpfrutowego, skosztujcie go najpierw i zdecydujcie). Na średnim ogniu gotujemy brzoskwinie, tak, aby cukier się rozpuścił, a owoce zmiękły. Odstawiamy do wystudzenia. Potem miksujemy ugotowane brzoskwinie blenderem na gładki syrop i mieszamy go z sokiem z grejpfrutów. Całość wlewamy do sporego płytkiego naczynia i wkładamy do zamrażalnika. Trzeba będzie często do niego zaglądać. Kiedy mieszanka się nam zamrozi, rujnujemy ją widelcem, żeby powstały kryształki i co godzinę lub dwie powtarzamy tę czynność, 3-4 razy. Warto, bo wtedy lodowe kryształki będą się naprawdę ślicznie prezentować. Ten deser to zdecydowanie mój faworyt na tegoroczne lato. A jeśli mieszanka nie mieści się Wam w całości do jednego naczynia - może macie w domu plastikowe foremki do lodów na patyku? Mnie się udało wypełnić cztery takie foremki. Lody ze sklepu się nie umywają! Moja granita wyszła w "złotym" kolorze, bo grejpfruty były żółte, ale jeśli użyjecie różowych, też będzie piękna. I obłędnie dobra!
Tarta brzoskwiniowa (foremka o średnicy 27 cm lub mniejsza)
Ciasto kruche: (to jest właśnie cały trick, ciasto kruche bez formowania kuli, chłodzenia, podpiekania...)
1 i 1/2 szklanki mąki
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka cukru
1/4 szklanki oliwy z oliwek
1/4 szklanki oleju roślinnego
2 łyżki mleka
1/2 łyżeczki ekstraktu migdałowego (dodałam waniliowy)
Wypełnienie:
8-10 niedużych brzoskwiń (zużyłam około kilograma)
2 łyżki mąki
3/4 szklanki cukru
2 łyżki zimnego masła
1/4 łyżeczki soli
Brzoskwinie kroimy na niezbyt cienkie plasterki. Nie musimy ich obierać ze skórki. Z pozostałych składników wypełnienia robimy kruszonkę, którą można na chwilę wstawić do lodówki. Jeśli brzoskwinie są bardzo soczyste, można do kruszonki dodać jeszcze jedną łyżkę mąki (ja potrzebowałam dwóch).
Aby zrobić ciasto, mieszamy w misce mąkę z cukrem i solą. W innym naczyniu łączymy oliwę, olej, mleko i ekstrakt migdałowy. Całość wlewamy do mąki i mieszamy widelcem, chwilę, tylko aby wszystko się połączyło (i wyglądało jak grudki mokrego piasku), po czym przekładamy do foremki i rozprowadzamy palcami, tak, aby wykleić dno i boki foremki. Zajmuje to ze dwie minutki ;) Potem wypełniamy dno tarty brzoskwiniami (autorka przepisu zrobiła to bardzo starannie, zobaczcie tu, ja natomiast użyłam o wiele więcej owoców i ciasno poukładałam plasterki obok siebie). Brzoskwinie posypujemy kruszonką (wydaje się, że jest jej bardzo dużo, ale nie szkodzi, jest pyszna!) i wstawiamy tartę do piekarnika nagrzanego do 190 stopni. Po około 40 minutach powinna być gotowa.
To pierwszy raz, kiedy sporządzałam tartowe ciasto bez masła i... bardzo mi go brakowało. Tradycyjne ciasto maślane, smaczne i chrupiące jest dla mnie równorzędnym partnerem wypełnienia. W przypadku tarty brzoskwiniowej to nadzienie ma zagrać główną rolę, a spód ma być po prostu niekłopotliwy i szybki ;) Nie jest to elegancki deser na przyjęcia, ciasto się baaaardzo kruszy, ale całość jest bardzo sympatyczna i świetnie się komponuje z gałką lodów czy bitą śmietaną. Jednym słowem - fajny deser w wyluzowanym gronie przyjaciół :)
Ciasto kruche: (to jest właśnie cały trick, ciasto kruche bez formowania kuli, chłodzenia, podpiekania...)
1 i 1/2 szklanki mąki
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka cukru
1/4 szklanki oliwy z oliwek
1/4 szklanki oleju roślinnego
2 łyżki mleka
1/2 łyżeczki ekstraktu migdałowego (dodałam waniliowy)
Wypełnienie:
8-10 niedużych brzoskwiń (zużyłam około kilograma)
2 łyżki mąki
3/4 szklanki cukru
2 łyżki zimnego masła
1/4 łyżeczki soli
Brzoskwinie kroimy na niezbyt cienkie plasterki. Nie musimy ich obierać ze skórki. Z pozostałych składników wypełnienia robimy kruszonkę, którą można na chwilę wstawić do lodówki. Jeśli brzoskwinie są bardzo soczyste, można do kruszonki dodać jeszcze jedną łyżkę mąki (ja potrzebowałam dwóch).
Aby zrobić ciasto, mieszamy w misce mąkę z cukrem i solą. W innym naczyniu łączymy oliwę, olej, mleko i ekstrakt migdałowy. Całość wlewamy do mąki i mieszamy widelcem, chwilę, tylko aby wszystko się połączyło (i wyglądało jak grudki mokrego piasku), po czym przekładamy do foremki i rozprowadzamy palcami, tak, aby wykleić dno i boki foremki. Zajmuje to ze dwie minutki ;) Potem wypełniamy dno tarty brzoskwiniami (autorka przepisu zrobiła to bardzo starannie, zobaczcie tu, ja natomiast użyłam o wiele więcej owoców i ciasno poukładałam plasterki obok siebie). Brzoskwinie posypujemy kruszonką (wydaje się, że jest jej bardzo dużo, ale nie szkodzi, jest pyszna!) i wstawiamy tartę do piekarnika nagrzanego do 190 stopni. Po około 40 minutach powinna być gotowa.
To pierwszy raz, kiedy sporządzałam tartowe ciasto bez masła i... bardzo mi go brakowało. Tradycyjne ciasto maślane, smaczne i chrupiące jest dla mnie równorzędnym partnerem wypełnienia. W przypadku tarty brzoskwiniowej to nadzienie ma zagrać główną rolę, a spód ma być po prostu niekłopotliwy i szybki ;) Nie jest to elegancki deser na przyjęcia, ciasto się baaaardzo kruszy, ale całość jest bardzo sympatyczna i świetnie się komponuje z gałką lodów czy bitą śmietaną. Jednym słowem - fajny deser w wyluzowanym gronie przyjaciół :)
http://stokolorowkuchni.blox.pl/2014/07/Morelkowo-Brzoskwiniowo-6.html |
Extra ta granita:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Cieszę się, że nie tylko ja się w niej rozsmakowałam :)
OdpowiedzUsuńGranita idealna na upały, ale tartą też bym nie pogardziła.
OdpowiedzUsuńGranita pycha i znika ekspresowo ;) Tarta fajna i warto wypróbować ten pomysł na ciasto, choć dla mnie chyba tradycyjne maślane jest najlepsze na świecie :)
Usuń